Powozy w Białymstoku

W dwóch ostatnich dziesięcioleciach XIX w. nastąpił w Białymstoku prawdziwy boom powozowy.
Miasto budowało się na niespotykaną dotąd skalę, powstawały nowe ulice, to i jeździło się. Królowały pojazdy rodzimej produkcji. Działały cztery wytwórnie pojazdów. Największe powodzenie zdobył Aleksander Stołecki.
Dawno zniknęły z Białegostoku wszystkie pojazdy Jana Klemensa Branickiego. Część z nich, te najparadniejsze zabrał sobie rosyjski car Aleksander I, a pozostałe, ot rozeszły się. Nikt już w Białymstoku nawet nie pamiętał o garderóbkach (powozik na suknie), nieodzownej w każdej podróży piwniczce (mega barek ciągnięty przez konie), czy pierwszej białostockiej karetce ratunkowej, czyli o wozie doktorskim. Przez całe lata XIX w. białostoczanie jeździli rozmaitymi pojazdami. Kapiące ozdobami karety wyszły z mody. Na ulicach widać więc było o wiele skromniejsze, ale bardziej funkcjonalne kolaski i dorożki.
Prawdziwy boom powozowy nastał w dwóch ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku. Białystok się bogacił. To nic, że jak czkawka powracały kryzysy gospodarcze. Miasto budowało się na niespotykaną dotąd skalę, powstawały nowe ulice, to i jeździło się. Królowały pojazdy rodzimej produkcji. W mieście działały cztery wytwórnie pojazdów zwane szumnie fabrykami. W istocie były to niewielkie zakłady, w których pracowało po kilku, ale dobrze wykwalifikowanych rzemieślników.
Jeden z pierwszych zakładów założył Otto Werner. Wernerowie od pokoleń mieszkali na Bojarach, na Suworowskiej (Sobieskiego). Otto wynajął od Jakuba Borysewicza drewnianą szopę na Staroszosowej (Św. Rocha) i rozpoczął produkcję. Wnet powstały kolejne wytwórnie. Jedną z nich, na Gimnazjalnej (Kościelna), prowadził Apollo Leszczyński. Następny zakład otworzyli Malinowscy, ale największe powodzenie zdobył Aleksander Stołecki. Jechało się do niego od Moesowskiej (Krakowska), by skręcić w prawo w nieutwardzoną drogę, którą nazwano ulicą Stołecką (Stołeczna), bo prowadziła właśnie do Stołeckich. Ich dom stał (i stoi!) nieopodal zaułka Wieczorkowskiego (Sukienna). On z kolei prowadził do Wieczorków. U Stołeckich, za murowanym parterowym domem, w ogrodzie stała drewniana szopa z malowniczymi, przeszklonymi wrotami. To w niej kilku zatrudnionych pracowników montowało istne cudeńka, które radowały oczy i serce każdego miłośnika wehikułów.
Aby zbudować powóz czy dorożkę trzeba było mieć kilku kooperantów. U nich kupowało się gotowe elementy, z których następnie składało się pojazd. Części metalowe odlewało się u Wieczorka w jego wyśmienitej fabryce, a na dodatek był on sąsiadem. Właściciele dorożek zamawiali u Wieczorka ażurowe stopnie do pojazdów z umieszczonym na nich napisem "Białystok”.
Ważne były opony. Te zamawiało się w biurze techniczno-handlowym Czesława Biernackiego. Mieściło się ono na Lipowej w kamieniczce Icka Dobryckiego. Biernacki był przedstawicielem renomowanego towarzystwa akcyjnego "Kauczuk”, które miało swoją siedzibę w Rydze. Stamtąd sprowadzał wszelkie rozmiary opon. Ich nałożenie na drewniane koła nie było łatwe, wobec tego Biernacki uruchomił pierwszy (chyba?) w Białymstoku zakład wulkanizacyjny.
Konkurencyjną firmę prowadzili Stanisław Homan i M. Pawlak. Oni z kolei mieli wyłączność na wyroby petersburskiego towarzystwa rosyjsko-amerykańskiego "Treugolnik”, czyli trójkąt. Produkowało ono m.in. "obręcze gumowe do kół powozowych”. W magazynie Homana i Pawlaka, na rynku w dawnym klasztorze, kupić można było też osie patentowe do powozów i rozmaite akcesoria dodające każdemu modelowi rasowego wyglądu. Nic tak nie ozdabiało pojazdu, jak lampy, uchwyty, okucia.
Dziś w Białymstoku nie uświadczysz ani jednej dorożki. Ulicę Stołecką przemianowano na Stołeczną, a z naszej zbiorowej pamięci uleciały postacie Aleksandra i Józefy Stołeckich. Nie pamiętamy też ich syna, Wacława. A to przecież on był w grupie kilkunastu młodych ludzi krzewiących polską kulturę w opanowanym przez zaborcę mieście. W 1905 r. wystąpił w słynnej inscenizacji "Pana Tadeusza”. Postać księdza Robaka grał jego sąsiad, młody Witold Wieczorek. Gdy w lutym 1919 r. w Białymstoku zapachniało niepodległością, to członkowie Polskiego Teatru Ludowego, amatorskiego zespołu, w którym działał też Wacław Stołecki, postanowili przygotować fredrowską "Zemstę”.
Premiera odbyła się 22 lutego 1919 r., i była to pierwsza sztuka teatralna grana bez cenzury po 124 latach niewoli. W czwartym akcie przedstawienia cały zespół wykonał majestatycznego poloneza, którego ułożył Wacław Stołecki. Na ten widok publiczność w teatrze Palace wstała i ze łzami wzruszenia zgotowała aktorom wielką owację. A później rozentuzjazmowani i szczęśliwi białostoczanie pojechali do domów. Część z nich wsiadała do dorożek i powozów zbudowanych w "fabryce ekipażej”. U Stołeckich.